Andrzej Żółkiewski

ANDRZEJ ŻÓŁKIEWSKI
wypowiedź z 18.06.2008 (tereny jeździeckie CWKS Legia, Warszawa)

 

Aktor. Wystąpił w serialu „Dom” (1980), filmie „Katastrofa w Gibraltarze” (1983) oraz spektaklu Teatru Telewizji „Jałta 1945” (1985) z udziałem Mariusza Gorczyńskiego.

 

Nasza znajomość zaczęła się od tego, że mój najserdeczniejszy przyjaciel Staś Pąk po dyplomie został zaangażowany do Teatru Syrena. W zespole tego teatru był właśnie Mariusz Gorczyński. Ponieważ wszyscy lubiliśmy sobie wypić, więc z miejsca zaczęliśmy spotykać się w SPATiFie, w którym spędzaliśmy niemal każdą wolną chwilę, niemal mieszkaliśmy. Przychodziło się na dwunastą w południe, by wyjść o dwunastej w nocy i jeszcze pojechać do „Ścieku”. Poznałem więc Mariusza w okolicznościach mocno „bankietowych”. SPATiF to była wówczas instytucja niezwykle poważna, tam spotykała się cała tzw. „warszawka”, aktorzy, dziennikarze, politycy, palestra. Wszyscy się znali, przysiadali do siebie, pili razem. Bywalcy szanowali się nawzajem, jeśli ktoś się upił i wylądował pod stołem, to to nie miało prawa wyjść na zewnątrz, taka była zasada, jeśli ktoś był niedyskretny to się go po prostu wyrzucało z towarzystwa. Stanisław Pąk zaprzyjaźnił się wówczas z dwoma artystami Teatru Syrena – byli to Bohdan Łazuka i właśnie Mariusz Gorczyński. Ponieważ ja wówczas bardzo dużo chałturzyłem w filmie, więc niebawem zetknąłem się z Mariuszem także na planie. Scenę z serialu „Dom” kręciliśmy w restauracji „Kameralnej”, sytuacja była o tyle zabawna, że miałem wówczas próby tuż obok, na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego. Grałem tam tylko na początku i na końcu sztuki, byłem więc zwalniany na te zdjęcia, pod warunkiem, że zagram swoje sceny, tak to było uzgodnione z kierownictwem produkcji. Siedzieliśmy tam z Buczkowskim i Borkowym, oraz ze znakomitym aktorem Cezarym Julskim, który opowiadał nam wiele o „Kameralnej”, to była jego młodość, tak jak my mieliśmy SPATiF, tak jego pokolenie miało „Kameralną”. Graliśmy scenę w której pijąc wódkę słyszymy orkiestrę grającą „Czerwone maki”, a zaraz po wojnie był zwyczaj, że tego utworu się nie tańczyło. Scena była tak skonstruowana, że jakiś pijany gość wstaje, zaczyna to tańczyć i po chwili szatniarz-wykidajło, czyli Cezary Julski wywala go na ulicę. Aktorem który grał tę rolę był Mariusz Gorczyński. Nie będę ukrywał, że myśmy wtedy wszyscy pili. Znajomość z Mariuszem też była znajomością alkoholową. Nie wiem czemu myśmy wówczas tak chlali, to było jakieś zatracenie, zupełnie niepotrzebna rzecz. Młody aktor powinien siedzieć w domu, przygotowywać się do ról i być przygotowanym na wszystkie zaskoczenia tego zawodu. Teraz widząc na ulicy młodego człowieka w takim stanie, w jakim potrafiliśmy z kolegami chodzić po mieście to ja się wręcz oburzam. Ale wracając do serialu… Pamiętam, że myśmy siedzieli ze Zbyszkiem Buczkowskim, na pewno Mariusz do nas przychodził w przerwach i na pewno mieliśmy prawdziwą wódkę. To był wtedy normalny zwyczaj, że każdy aktor na planie miał torbę myśliwską, a w niej książkę, krzyżówki, kości do gry, karty i pół litra wódki. Niektórzy dodatkowo jeszcze prezerwatywy… Scena była bardzo ładnie nakręcona, do dziś jest przez widzów pamiętana. Na pewno widywałem Mariusza w różnych rewiach i mogę powiedzieć, że zawodowo był to świetny aktor, pochodzący jeszcze z dawnej aktorskiej szkoły, w której uczono, że aktorstwo to zawód trudny, wyjątkowy, wręcz misyjny. Jest tajemnicą poliszynela, że Mariusz jechał na gorzale cały czas, czym się zresztą zabijał. Nie było to wszystko bez wpływu na Jego pracę zawodową. Kręcimy w Słonecznym Brzegu w Bułgarii film „Katastrofa w Gibraltarze”, scena pożegnania na lotnisku, tuż przed katastrofą. Mariusz grał polskiego oficera. Był obecny przy scenie wręczania córce Sikorskiego jakiegoś prezentu, kwiatów. Nagle zareagował głośnym „olala”, czego w ogóle nie było w scenariuszu. Potem robiliśmy podkład, postsynchrony. Pamiętam, jak Poręba się wściekał, że to „olala” psuje mu całą przepiękną scenę. Nikt jednak Mariusza w żaden sposób za to nie ukarał, bo On był taką maskotką, człowiekiem niezwykle ciepłym, sympatycznym, uwielbianym wręcz przez wszystkich. Do tego zdawał sobie sprawę, że się tak naprawdę swoim piciem zabija, że to jest ponad Nim i silniejsze od Niego. Było to Jego wielką tragedią, ale ponieważ wszyscy byli wówczas na najlepszej drodze do takiego stanu, więc nie mówiło się o tym. Do dziś dnia dobrze pamiętam Mariusza także z korytarzy wytwórni filmowej, On grał mnóstwo filmowych epizodów, miał fantastyczne warunki na aktora filmowego, wystarczyło go przebrać, by wiarygodnie zagrał Cygana, Żyda, goja, księdza – kogo się tylko chciało. Każdy kostium świetnie na Nim wyglądał. Nie ma jednak co kryć, że alkohol nie był przyjacielem Mariusza, że zniszczył Jego karierę i spowodował, że aktor tej klasy co Mariusz nie grał ról na miarę swego talentu.
(fot. Krzysztof Fus / Filmoteka Narodowa)