Bohdan Łazuka

BOHDAN ŁAZUKA
wypowiedź z 16.02.2005 (Teatr Żydowski, Warszawa)

 

Aktor. Wystąpił z Mariuszem Gorczyńskim w filmach „Kochajmy Syrenki” (1966) i „Motylem jestem, czyli romans 40-latka” (1976), w telewizyjnym programie rozrywkowym „Mała antologia kabaretu” (1978) oraz w spektaklu Teatru Telewizji „Wielki Dodek” (1980). W latach 1978-88 był Jego kolegą w zespole Teatru Syrena.

 

Miałem z Mariuszem Gorczyńskim bardzo bliski kontakt, zarówno zawodowy, jak i towarzyski. Spotykaliśmy się głównie przy okazji różnych estradowych poczynań, a potem w „Syrenie”. Pamiętam, że Mariusz był bardzo lubiany przez całe środowisko aktorskie, nie tylko w swym macierzystym teatrze. Bo poza swoją – mówiąc delikatnie – charakterystyczną twarzą miał jeszcze charakterystyczny sposób bycia. Był bardzo kontaktowy, przyjacielski, życzliwy, zawsze niezwykle elegancki – a do tego wprost fantastycznie gotował. Kilkakrotnie miałem okazję konsumować Jego smakołyki; głównie pamiętam, że najbardziej z Jego dań doceniałem rosół – potrawę pozornie prostą, a wbrew pozorom wymagającą sporego kunsztu kulinarnego. Przy okazji naszych poczynań estradowych Mariusz zdobył sobie uznanie w „Stołecznej Estradzie” i robił rewie, czy może raczej rewietki. Mówiąc wprost tworzył i reżyserował małe programy estradowe prezentowane w różnych warszawskich restauracjach. Sam wystąpiłem jednej z nich, w restauracji „Kongresowa”, gdzie roznegliżowane dziewczyny-tancerki niosły mnie w takim koszu, który miał symbolizować zasobność i obfitość naszego kraju, a tu nagle, ku ogólnemu zdumieniu z tego kosza wyskakiwał Łazuka i śpiewał kilka piosenek. Mariusz to właśnie reżyserował. Moje towarzyskie spotkania z Mariuszem miały charakter niezwykle rozrywkowy, nie będę ukrywał, że jak się spotykaliśmy, to na stole nie stały raczej napoje pochodzenia mlecznego, a nasze zasoby duchowe rozwijały się przy tym bardzo poetycko… Jeśli zaś chodzi o film, to Mariusz przewinął się w niezliczonej ilości filmów. Ze względu na swoją charakterystyczną postać, ale nie tylko. Wszyscy kojarzyli Go z rolami czarnych charakterów, ale On świetnie grał też facetów sfrustrowanych, a także konferansjerów – myślę teraz szczególnie o filmie „Kochajmy Syrenki”, gdzie się z Mariuszem na planie spotkałem. Spotkaliśmy się też w filmie „Motylem jestem, czyli romans 40-latka” Jerzego Gruzy. Mariusz był tym typem aktora co to się mówi, że „nie od głównych ról”, ale to oni tworzą cały ten „farsz”, całe to „mięso”. Nie chcę tu powtarzać truizmów, ale gdyby kolega William Szekspir nie kazał kłaniać się dworowi, to Ryszard III mógłby sobie w nieskończoność krzyczeć „królestwo za konia” i nic by to nie znaczyło. Gdy spotykaliśmy się z Mariuszem w jakiejkolwiek pracy było i bardzo profesjonalnie, i bardzo przyjemnie. Bardzo mi przykro, że już Go z nami nie ma.
(fot. z archiwum Teatru Syrena)