Ewa Szykulska

EWA SZYKULSKA
wypowiedź z 30.03.2023 (Pracownia Cukiernica „Olczak i syn” przy Solcu, Warszawa)


Aktorka. Wystąpiła z Mariuszem Gorczyńskim w programie „Telewizja wszystko zmieści. Szopka noworoczna 1985”. W latach 1979-1988 była Jego koleżanką w zespole Teatru Syrena.

 

            Lepiej pamiętam warstwę literacką spektakli Teatru Syrena, niż jakieś zdarzenia z nimi związane. Spektakle te pisali fantastyczni ludzie, tacy jak Daniel Passent i Ryszard Marek Groński – człowiek niezwykły, uzdolniony literacko i intelektualnie, tak samo jak ja kochający zwierzęta. Ich spektakle to były wspaniałe kroniki tamtej teraźniejszości. Do tego nie byłam osobą przesiadującą w bufecie, w którym kwitnie życie towarzyskie i w którym tworzą się anegdoty. Jednak gdy słyszę „Mariusz Gorczyński” – pamiętam oczywiście o kim mówimy. Trudno nie zapamiętać twarzy tak charakterystycznej i tak specyficznej, tak interesującej. W zawodzie aktora wszystko dzieje się na zasadzie „na los szczęścia Baltazarze”. Ileś osób każdego roku kończy szkoły. I idzie w świat. W większości, choć nie zawsze (bo jak wszędzie zdarzają się różne przypadki), są to ludzie utalentowani. Talent, pasja, czyli chęć grania, pazerność na granie, to jeszcze nie jest wszystko. Trzeba mieć dodatkowo to coś, co zwiemy łutem szczęścia. Mariusz, albo pan Mariusz, ale raczej Mariusz, bo w Syrenie zawsze byliśmy wszyscy „na ty”, tego łuta szczęścia chyba nie miał. Wiele zależy od inteligencji, fantazji, intuicji ludzi, którzy tworzą sztukę – spektakle, filmy. Mariusz należał do grupy tych, którzy nie mieli szczęścia, by ktoś im zaufał i coś – „powierzył”. Dopiero niedawno dowiedziałam się i nawet zdziwiłam, że grał w Kabarecie Wagabunda, którym kierowała Lidka Wysocka, którą poznałam w Syrenie. Aktorka, o której trzeba wiedzieć, jak była doceniana już przed wojną. Im dłużej oglądam przedwojenne filmy, w których grała, tym bardziej widzę, jak była wspaniała i nowoczesna. W Wagabundzie grała ona i cała plejada Mistrzów. A wśród nich był Gorczyński. I też jakoś nie pociągnęli Go dalej za sobą. Nie wiem tego, ale przypuszczam, że miał na swojej drodze same pagórki i kamienie. Zapamiętałam Go jako świetnie wychowanego, fantastycznego człowieka o dziwnej twarzy, którą się zapamiętuje, ale uciekałam przed tą rozmową o Mariuszu. Bo się wstydzę. Wstydzę się, że tak niewiele wiem o człowieku, z którym byłam przez kilka lat w jednym teatrze. Że niemal nie pamiętam tego, co robił na scenie. Że pamiętam Go bardziej niż ze sceny, z ról – z korytarza teatru, gdy gdzieś przechodzi i zamykają się za Nim drzwi. Mówię to nie do końca dosłownie, bo w byciu aktorem jest tak, że niektórzy wchodzą przez drzwi i brylują, a przed innymi drzwi się zamykają. Powtarzam – wstydzę się, że tak mało wiem o możliwościach artystycznych kolegi. Na co dzień był człowiekiem który się nie narzucał. Nie rozpychał łokciami. Może czekał na to, co los przyniesie? W aktora trzeba uwierzyć. Trzeba mieć poczucie, że do jakiejś roli pasuje on, właśnie on i tylko on. Przypuszczam, bo przecież tego nie wiem na pewno, że nikt nigdy tak w Mariusza nie uwierzył.
(fot. Rafał Dajbor)