Jacek Krzywicki

JACEK KRZYWICKI
wypowiedź z 28.07.2020 (restauracja Oaza, Legionowo)


Muzyk, lutnik, zegarmistrz, nauczyciel. Syn aktora Bohdana Krzywickiego. W latach 1975-76 był kolegą Mariusza Gorczyńskiego w zespole Teatru Syrena.

 

            Moja znajomość z Mariuszem  (przeszliśmy „na ty” gdy razem pracowaliśmy w Syrenie, wcześniej był to dla mnie pan Mariusz, był ode mnie jednak sporo starszy) zaczęła się w domu u mojego ojca. Zamieszkałem na kilka lat z ojcem w połowie lat 70., gdy przyjechałem z Olsztyna do Warszawy i zacząłem pracę w zespole muzycznym Syreny. W tym czasie Mariusz bywał u nas w domu niemalże codziennie, nieraz też jedliśmy razem obiad w teatralnym bufecie. Byliśmy więc kolegami i z pracy, i z życia codziennego. Zawsze na korytarzu teatru zamienialiśmy kilka słów. Mariusz zresztą chętnie opowiadał gdzie był i co robił, bo On miał zawsze całkiem sporo różnych chałtur. Mój ojciec znał Gorczyńskiego od bardzo dawna, od szkoły średniej w Bydgoszczy, bardzo się kumplowali, wręcz przyjaźnili. Ale poznałem osobiście Mariusza w domu mojego ojca już w połowie lat 60. Ojciec pracował wówczas w Teatrze Powszechnym i praktycznie co tydzień w jego mieszkaniu odbywały się spotkania brydżowe, czasem panowie grali w brydża na pieniądze, a niekiedy nawet lubili sobie zagrać w pokera. W czasach, gdy mój ojciec i Mariusz pracowali razem w Syrenie, te brydże odbywały się w gronie kolegów z garderoby, do których należeli także m.in. Jerzy Bielenia i Andrzej Gawroński. Natomiast wcześniej częstym brydżystą był zaprzyjaźniony z moim ojcem prawnik, Wojciech Gronkiewicz, ojciec przyszłej (a dziś byłej) prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz, o której zresztą mój ojciec lubił opowiadać, że jak była malutka, to nosił ją na rękach (tak naprawdę znał ją od jej czasów studenckich). Czwartym do tego brydża bywał przeważnie jakiś teatralny kolega ojca i Mariusza, ale nie potrafię sobie przypomnieć konkretnie którzy aktorzy przychodzili, z dwoma wyjątkami, na pewno pamiętam że bywali Józef Nalberczak i Marian Łącz, który zakumplował się z moim ojcem, gdy pracował w Syrenie (ojciec zresztą o Laurze Łącz opowiadał to samo, co o Hannie Gronkiewicz-Waltz, że nosił ją na rękach, gdy była mała). Choć czasami do tego brydża siadała także ówczesna żona mojego ojca. Mariusz był przesympatycznym człowiekiem o pewnej specyficznej umiejętności: fenomenalnie wręcz opowiadał dowcipy. Najrozmaitsze, w tym i polityczne, i nieprzyzwoite… Robił to tak, że jak np. stanął przy nas, przy orkiestrze i opowiedział kawał, to cała orkiestra konała ze śmiechu. A jeśli chodzi o alkohol… W teatrze w tamtych czasach piło się strasznie. Strasznie! Zresztą nie tylko w teatrze. Po prostu wszędzie było to właściwie nieuniknione. Ilekroć przyszedłem do pracy do teatru, to się okazywało, że albo są czyjeś imieniny, albo urodziny… I tak w kółko. To był obłęd nie do wytrzymania, który tak naprawdę ciężko było przetrwać. Kontakt z Mariuszem miałem jeszcze przez jakiś czas po tym, jak odszedłem z Syreny, bo On wciąż bywał u mojego ojca w domu. Potem zacząłem wyjeżdżać, występować dużo zagranicą. Siłą rzeczy więc nasze koleżeństwo się urwało.
(fot. Rafał Dajbor)