Jarosław Zalewski

JAROSŁAW ZALEWSKI
wypowiedź z 26.11.2022 (Teatr Żydowski – siedziba tymczasowa przy ul. Senatorskiej, Warszawa)
 

Wieloletni pracownik Teatru Syrena – elektryk, rekwizytor, statysta, kierowca-zaopatrzeniowiec. W latach 1978-88 pracował w Teatrze Syrena z Mariuszem Gorczyńskim.

 

            Poznałem Mariusza w Teatrze Syrena. Był to bardzo sympatyczny, fajny gość, skryty w sobie, wyciszony, a przy tym z dowcipem. Lubił wypić, ale jednocześnie nie był specjalnie skłonny do imprezowania w samym teatrze. Raz namówiłem Go na pewne spotkanie. Był to czas, gdy z moją żoną mieszkaliśmy osobno, bo nie mogliśmy zdobyć mieszkania. Któregoś dnia po spektaklu powiedziałem: „Wiesz co Mariusz, ty jedziesz do domu, ja jadę do domu, ale może najpierw zaprosiłbym cię na placki ziemniaczane, żona akurat zrobiła”. Kupiliśmy „rzeczy procentowe”, pojechaliśmy nad jeziorko Morskie Oko na Mokotowie, gdzie w pobliskim bloku mieszkała moja żona, rozpaliliśmy malutkie ognisko, o które nikt się nie przyczepił, żona przyszła z plackami i spędziliśmy uroczy wieczór siedząc przy ognisku, przy plackach, z wódeczką, na ławeczce. Ale to był tylko ten jeden raz, bo jak wspominałem Mariusz był niby „rozrywkowy”, ale… jakby trochę z boku. W pewnym okresie miał garderobę z Rudolfem Gołębiowskim i Jerzym Bielenią. „Trzymali się” w tej trójce jakoś razem, jako ci, którzy w przeciwieństwie do Łazuki, Brusikiewicza czy Plucińskiego, nie grali w Syrenie tych głównych ról. Mieliśmy pod sceną stół ping-pongowy, przy którym kwitło życie towarzyskie. Mariusz właściwie tam nie bywał, nie zostawał po spektaklach, po prostu wychodził. Osobna opowieść to pogrzeb Mariusza. Filler nie był już wtedy dyrektorem Syreny, obowiązki dyrektora pełnił Marek Kępiński. Ja, jako kierowca-zaopatrzeniowiec jeździłem po wieńce i woziłem je na cmentarze, więc jakby z automatu zawsze też wchodziłem w skład każdej delegacji pogrzebowej Teatru Syrena. Pogrzeb Mariusza odbywał się o ósmej rano, w grudniu, w strasznym zimnie i śniegu. Ludzi była taka garstka, że aż przykro o tym mówić. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że pogrzeb był świecki, bez księdza. Zmarzliśmy tak, że gdy przyjechaliśmy do Syreny, dyrektor Kępiński zaprosił mnie do gabinetu na małego kielicha na rozgrzewkę. Moja żona, która była w Syrenie garderobianą damską, więc siłą rzeczy miała z Mariuszem mniej do czynienia w sensie zawodowym, określa Go dziś słowami „dżentelmen pełnej klasy”. Podobnie mówi o Nim koleżanka żony, garderobiana baletu, która mieszkała gdzieś w okolicy Woronicza, gdzie mieszkał Mariusz – że był to świetny aktor, a przy tym zawsze elegancki i szarmancki. Uwielbiam filmy Barei, oglądam przy każdej powtórce i zawsze, gdy widzę Mariusza jak „zdanża na czas” – przypomina mi się nasze spotkanie przy Morskim Oku.
(fot. Rafał Dajbor)