Józef Fryźlewicz

JÓZEF FRYŹLEWICZ
wypowiedź z 11.06.2007 (Warszawa)

 

Aktor. Wystąpił z Mariuszem Gorczyńskim w odcinku serialu „07 zgłoś się”: „Wisior” (1976), w filmach „Westerplatte” (1967) i „Polonia Restituta” (1980) oraz w spektaklu Teatru Telewizji „Tajny więzień stanu (1989)”. Był Jego kolegą na wydziale aktorskim łódzkiej PWST. Zmarł 17 sierpnia 2018.

 

Mówiąc o Mariuszu Gorczyńskim nie mogę nie zacząć od wprowadzenia w klimat łódzkiej szkoły aktorskiej z tamtych lat. Na tym klimacie zaważyła w dużej mierze rewolucja z 1956 roku, dziś zapomniana i przyćmiona przez powstanie „Solidarności”. Ja na przykład przemawiałem na wiecach w fabrykach, a paru profesorów o komunistycznych poglądach to myśmy niemalże na taczkach ze szkoły wywieźli. Szkoła była zadziwiająca, barwna, zróżnicowana. Uczył się w niej między innymi sławny dziś Roman Polański, już wówczas sprawiający wrażenie kogoś innego od nas, kogoś egzotycznego. Tym bardziej, że nie było tak jak dziś, że wszystko w jednym kompleksie budynków – szkoła filmowa mieściła się na Targowej 61, a aktorska przy Gdańskiej 32, ale mieliśmy wspólnie zajęcia z wychowania wojskowego, prowadzone zresztą przez Rosjanina, takie to były czasy. Tam właśnie i w takich okolicznościach poznałem Mariusza. Był On dla mnie pewnego rodzaju Sfinksem, zagadką. Pamiętam hall naszej uczelni. Wchodziło się doń po marmurowych schodach. Stał tam długi stół. Urzędowała przy nim kobieta nazywana „mamą” lub „mamcią”, dozorczyni, szczupła, czarnowłosa czterdziestolatka, nawet interesująca seksualnie. Miała wszystkich zawsze na oku, niemalże „rządziła” szkołą. Zapamiętałem, że Mariusz zawsze jak tylko miał czas ciągle z nią przesiadywał, wspólnie lubili obserwować co się dzieje i gadać, bo Mariusz był wielkim gadułą. Mariusz był nietypowym człowiekiem, niby z jednej strony bardzo się włączał w życie szkoły, a z drugiej nie angażował się w żadne układy, koterie, sprawiał wrażenie wiecznego outsidera. Pamiętam też jedną ze studentek wydziału aktorskiego, najprawdziwszą arystokratkę, która szalała za Mariuszem. Ale On nie odwzajemniał tego uczucia, był, powiedzmy sobie „pasywny”. Potem wielokrotnie spotykaliśmy się przypadkiem na warszawskich ulicach, niekiedy na planach filmowych. To pierwsze z mych wspomnień związanych z Mariuszem. Drugie zaś jest dla mnie samego bolesne, przykre, do dziś mam wobec Niego wyrzuty sumienia, poczucie popełnionego przewinienia, grzechu. Z tym, że teraz dopiero, gdy Mariusza już nie ma boleśnie sobie to uświadamiam. Co tu kryć – Mariusz pił. Zaczęło się to już w szkole. Spotkaliśmy się kiedyś na jakimś planie. To była już końcówka życia Mariusza. Był zawsze życzliwy, koleżeński, świetny kumpel. I właśnie na tym planie filmowym Mariusz mówi nagle: „Wiesz co Józek, tak bardzo bym chciał z tobą porozmawiać. Moja pani przyniesie tu na plan wódkę, zakąskę jakąś i napijemy się”. I ja się wtedy zachowałem fatalnie. Mariusz zaprowadził mnie w jakiś kąt, była półlitrówka, jakieś szkło, ogórki. Nie to, żebym to odtrącił, ale po prostu się z Nim nie napiłem. Teraz po latach widzę, że On nie pragnął tak naprawdę wspólnego picia, ale szukał, ciągle szukał, przyjaźni, zrozumienia, kontaktu z drugim człowiekiem… Mogłem choćby udawać, że piję. Nic by mnie to nie kosztowało. Jedyne co mnie rozgrzesza to to, że nie piję podczas pracy nie dlatego że mam takie zasady, ale że po prostu po alkoholu fizycznie nie jestem w stanie grać. Ale mogłem zapytać „chłopie, co ci jest, czy ty czegoś potrzebujesz?” A nie zrobiłem tego. Do dziś myślę, że może On wówczas potrzebował pomocy, może mojej pomocy. To moja wina, mój grzech wobec Niego. A co do aktorstwa Mariusza – to mógł być wspaniały aktor. Był znakomity w tym co robił, ale miał zadatki na naprawdę wielkiego aktora. Ale wkroczył w to alkohol, którego z biegiem lat było za dużo, za dużo, za dużo, za dużo… Szkoda Mariusza.
(fot. Studio Filmowe „Kadr” / Filmoteka Narodowa)