Stefan Szmidt

STEFAN SZMIDT
wypowiedź z 15.01.2015 (Teatr Polski, Warszawa)

 

Aktor. Wystąpił z Mariuszem Gorczyńskim w filmie „Westerplatte” (1967) i  spektaklu Teatru Telewizji „Tajny więzień stanu” (1989). W latach 1965-66 był Jego kolegą w zespole Teatru Klasycznego.

 

Muszę się przyznać, że przeżyłem pewne rozczarowanie. Przygotowując się do tej wypowiedzi przeszukałem wczoraj moje archiwum zdjęć licząc, że znajdę się gdzieś z Mariuszem na jakiejś wspólnej fotografii. Niestety, nic takiego nie znalazłem. Ale do rzeczy – z Mariuszem Gorczyńskim byliśmy przez pewien czas razem w zespole Teatru Klasycznego za dyrekcji Ireneusza Kanickiego. Zagraliśmy razem w przedstawieniach „Ondyna” i „Pruski mur”, które reżyserował sam dyr. Kanicki. Tu mała dygresja – oczywiście można mieć do Kanickiego mnóstwo zastrzeżeń, nie akceptować jego politycznych związków z Mieczysławem Moczarem (przez które zresztą Teatr Klasyczny nazywano „Moczarnią”), ale nie można zaprzeczyć, że „Dziś do ciebie przyjść nie mogę” było wielkim sukcesem Kanickiego i całego zespołu. Grali w nim zarówno wielcy aktorzy starszego pokolenia, tacy jak Andrzej Bogucki, czy Jerzy Duszyński, jak i ówcześni młodzi, świetni aktorzy – Maniek Opania, czy Lolek Pietraszak. Ale wracając do Mariusza – wydaje mi się, że Kanicki, choć zaangażował Gorczyńskiego, to jakoś za nim nie do końca przepadał, w każdym razie Mariusz w „Dziś do ciebie przyjść nie mogę” nie zagrał, choć był aktorem śpiewającym i to całkiem nieźle. Nie jestem sobie w stanie aż tak dokładnie przypomnieć tamtych czasów, ale nie wykluczam, że właśnie to spowodowało, że Gorczyński poczuł się urażony i złożył Kanickiemu wymówienie. Jest to z ludzkiego i aktorskiego punktu widzenia całkiem zrozumiałe – w przedstawieniu tym grał właściwie cały zespół, aktorów nieobsadzonych była garstka, ale właśnie w tym gronie znalazł się Mariusz. A było czego żałować – byliśmy pierwszym polskim, państwowym, instytucjonalnym zespołem teatralnym, który wyjechał na tournée do USA i Kanady. W tamtych czasach była to wielka gratka! Ale nie mogę też nie rozumieć Kanickiego – Mariusz Gorczyński był co prawda świetnym aktorem, ale szalenie charakterystycznym, trochę jak skrzyżowanie Włocha z Japończykiem, miał w swoich rysach zarówno cechy południowca, jak i coś orientalnego. Nie było go wcale łatwo obsadzać i znalezienie dla niego roli w spektaklu złożonym z piosenek partyzanckich wcale nie było łatwe. Jeśli chodzi o mój udział w „Westerplatte” Różewicza, to spędziłem tam na planie kilka dni, a widać mnie na ekranie dwie sekundy, jak wyłażę z jakiejś piwnicy. Wiem, że w wielkim tłumie aktorów na planie tego filmu był także Mariusz Gorczyński, ale nic poza tym nie pamiętam. Po wielu, wielu latach, spotkaliśmy się też na planie przedstawienia Teatru Telewizji „Tajny więzień stanu”. Reżyserował Bohdan Poręba, którego w owym czasie wielu aktorów unikało, ja też od początku lat osiemdziesiątych już w jego filmach nie chciałem grywać, ale tu uznałem, że idąca w zapomnienie postać Waleriana Łukasińskiego, którego grałem, warta jest tego, by ją zagrać, zwłaszcza, że była to rola główna. Pamiętam, że plenery kręciliśmy w Cytadeli, a wnętrza na Miodowej, w gmachu, w którym dziś mieści się Ministerstwo Zdrowia. Po tym spotkaniu Mariusz zniknął mi z oczu, pojęcia nie miałem, że wkrótce potem zmarł mając zaledwie 57 lat. Przykro o tym myśleć. Był to bardzo koleżeński kumpel i w moim odczuciu świetny aktor, przez swoją niezwykłą wręcz charakterystyczność niewykorzystany tak, jak na to zasługiwał, choć zagrał dużo – dziś, przy powtórkach różnych filmów, seriali, czy spektakli kryminalnych typu Kobra widzę Mariusza dość często i zawsze oglądam go z przyjemnością.
(fot. pl.wikipedia.org)