Zbigniew Bogdański

ZBIGNIEW BOGDAŃSKI
wypowiedź z 09.06.2020 (restauracja Thai Thai, Warszawa)

 

Aktor, reżyser teatralny. W latach 1979-81 był kolegą Mariusza Gorczyńskiego w zespole Teatru Syrena.

 

            Gdy patrzę i to nawet ze wzruszeniem na zdjęcie z reżyserowanego przeze mnie przedstawienia „Dobry wojak Szwejk”, to rzecz jasna przypominam sobie Mariusza Gorczyńskiego. I jego nazwisko, i – oczywiście – także twarz. A wzruszenie moje wynika z faktu, że fotografia przypomina mi czas, w którym ci ludzie i ten spektakl były moją codziennością, a dziś są głęboką przeszłością. Natomiast nie potrafię przypomnieć sobie nic, co by mi się jakoś bardziej z Mariuszem kojarzyło, oprócz jednego – że grając kilka epizodycznych ról w tym przedstawieniu grał je bardzo sprawnie. Tak sprawnie, że w ogóle nie miałem powodów robić Mu żadnych uwag. Tym bardziej, że jako reżyser bardzo nie lubię „ustawiać” aktorów. Wolę, by sami mi proponowali ujęcie swojej roli i jeśli ich propozycja nie burzy koncepcji spektaklu, to w ogóle ich wtedy nie reżyseruję. Tak właśnie było z Mariuszem Gorczyńskim przy Szwejku. Bardzo sobie taką współpracę cenię, tak samo, jak cenię role epizodyczne, zwłaszcza, że jako aktor całe mnóstwo takich zagrałem. Spektakl był przedstawieniem jubileuszowym z okazji czterdziestolecia pracy artystycznej Kazia Brusikiewicza, z którym świetnie się znałem i którego bardzo lubiłem, podobnie jak i jego żonę, Lidkę Korsakównę. Reżyserię zaś zaproponował mi Witold Filler, tylko dlatego, że chciał mnie jako reżysera Brusio, bo choć przepracowałem u Fillera dwa lata, to jakoś… Nie wykształciła się między nami jakaś specjalna nić porozumienia i sympatii. Filler miał zresztą do mnie pretensje o zakończenie „Dobrego wojaka Szwejka”, w którym na scenę wkraczała austro-węgierska policja z karabinami. Filler był wściekły i chciał żebym zmienił to zakończenie, bo twierdził, że to może być „źle widziane”. To był przecież rok 1981, już za chwilę nastąpił stan wojenny… Musiałem przypomnieć Fillerowi, że podpisaliśmy umowę, która mi gwarantuje niezależność jako reżyserowi. Przedstawienie było zresztą wielkim sukcesem. Jeśli jestem razem z Mariuszem wpisany do obsady wcześniejszego o rok przedstawienia aktorsko-lalkowego „Warto byś wpadł” i obaj z Mariuszem jesteśmy głosami lalek, to jest bardzo możliwe, że w ogóle tak naprawdę nie pracowaliśmy przy tym razem, ponieważ tylko niektórzy koledzy grali głosy lalek na żywo. Większa część głosów lalek była wcześniej nagrana w studiu i puszczana z taśmy. Tak było ze mną, bo premierę „Warto byś wpadł” oglądałem z widowni, czyli nie brałem w niej udziału jako aktor. Jakoś bardzo mgliście przypominam sobie, że chyba kiedyś była sytuacja, w której zastąpiłem Mariusza w jakiejś epizodycznej roli w filmie, albo w Teatrze Telewizji, gdy się rozchorował… A może to było tak, że On ją zagrał, ale rozchorował się przed nagraniem postsynchronów i ja tylko podłożyłem za niego głos? Nie pamiętam już tego niestety. Tym niemniej, choć nie mam za wiele do powiedzenia o Mariuszu jako o koledze i człowieku, to jako o aktorze mogę o Nim wypowiadać się tylko dobrze. Byłem z Niego bardzo zadowolony.
(fot. Rafał Dajbor)