Dorota Borkowska

DOROTA BORKOWSKA
wypowiedź z 13.01.2019 (kawiarnia Costa Coffee w CH Arkadia, Warszawa)


Aktorka, wokalistka, modelka, teatrolożka, nauczycielka. Wystąpiła z Mariuszem Gorczyńskim w programie telewizyjnym „Studio Wielostronne” (1982) oraz odcinkach serialu „07 zgłoś się” pt. „Skok śmierci” (1984) i „Złocisty” (1987).

 

W czasie, w którym byłam żoną Jurka Fijałkowskiego – Rena, Mariusz, Jurek i ja żyliśmy w przyjacielskiej wręcz symbiozie. Było to nawet dla mnie z początku w jakimś sensie niekomfortowe. Miałam niewiele ponad dwadzieścia lat, Jurek miał trzydzieści lat, a Mariusz z Reną byli już około pięćdziesiątki. Ale nie było wyjścia, musiałam się dopasować, bo Jurek i Mariusz byli sobie naprawdę bardzo bliscy jako przyjaciele. Mariusz Gorczyński niezwykle cenił Adolfa Dymszę, który miał takie poczucie humoru, że lubił ludzi zaskakiwać, zwłaszcza wymyślonymi przez siebie słowami. Mariusz był świadkiem sytuacji, w której Dymsza ze swoją nonszalancją zaczepił bagażowego na dworcu i przemówił do niego w jakimś wymyślonym języku, imitującym francuski, na co ów bagażowy odpowiedział mu spokojnie „pociąg do Kutna z drugiego peronu”. Mariusz uwielbiał opowiadać tę historię. Drugą „żelazną” pozycją Dymszy, bardzo zresztą znaną, było zamawianie w restauracjach „kalabraki”, nieistniejącej, wymyślonej przez siebie potrawy. Opowiadam o tym dlatego, że Mariusz Gorczyński zrobił kiedyś podobny numer. Byliśmy całą czwórką w Łazienkach i nagle Mariusz mówi: „O rany, zobaczcie, ale kurdle!”. Ludzie, którzy byli bliżej nas zaczęli podchodzić i się rozglądać, a ja na to: „Kurdle to nic, patrz jakie peklenie!”. „Aaa, jeszcze peklenie!” – na to Mariusz. Odchodzimy, patrzymy, a ludzie którzy stali obok natychmiast się rzucili szukać co my tam zobaczyliśmy. Oczywiście „kurdle” to był wymysł Mariusza, a „peklenie” – mój. Mariusz stwierdził wtedy, że może mnie adoptować, bo mamy takie samo poczucie humoru.

 

Mariusz dużo opowiadał o swoim życiu przedwojennym, które pamiętał z dzieciństwa. Wspominał swoją ciotkę, aktorkę Marię Gorczyńską. Była to wielka gwiazda, która przed wojną zagrała m.in. w filmie „Moi rodzice rozwodzą się”. Tam w roli jej córki wystąpiła Jadwiga Andrzejewska, z którą Mariusz pracował w latach pięćdziesiątych w łódzkim teatrze. Mówił, że jako chłopczyk podkochiwał się w niej. Nie wiem, czy jej to także wyznał po latach, ale wyznał to mnie. Byłam zresztą odpowiednią do tego osobą, bo sama miałam romansową naturę, a o międzywojniu pisałam pracę magisterską. Ten czas zawsze mnie fascynował. Mariusz lubił opowiadać o klasie, którą mieli przedwojenni aktorzy. Twierdził, że jak rozmawiał z ciotką, to uświadamiał sobie, że tamtego stylu zachowania nie da się już przenieść do realiów lat 60. czy 70. Na przykład wspominał, iż Gorczyńska mówiła mu: „Pamiętaj Mariuszku, tak samo, jak oficer – nie możesz nosić żadnych siatek, czy pakunków, bo ty jesteś sługą Muzy!”. „No i bądź teraz sługą Muzy, jak ci zawijają w gazetę dwa śledzie i musisz je jakoś donieść do domu” – kończył tę opowieść Mariusz. Wspominał też, z czasów przedwojennych, pewną sytuację. Otóż na podwórko Marii Gorczyńskiej, która była wówczas zamężna z wysoko postawionym generałem, bodajże żandarmerii, wjeżdżał mężczyzna na motocyklu z przyczepką, w której zawsze siedziała młoda, ładna dziewczyna. Mariusz opowiadał, że mówił wtedy do ojca: „Tatusiu, błagam cię, kup mi motocykl, a z tyłu panienkę”. Natomiast nigdy nie mówił o przeżyciach wojennych. Mnie bardzo interesowało życie artystyczne w czasie wojny. Tematy związane z kolaboracją, występami aktorów podczas okupacji… Próbowałam Mariusza podpytać o Jego zdanie na ten temat, a On mi wtedy powiedział: „Są tematy, których nigdy nie poruszę”. Traktował to jako pewne tabu i tak, jak potrafił cudownie żartować z wszystkiego, włącznie z samym sobą, tak tematy wojenne były nie do ruszenia. A ja nie nalegałam.

 

Mariusz miał ogromne poczucie humoru i wielką klasę, którą zachowywał w każdej sytuacji, choć, delikatnie mówiąc, wódeczka go w język nie gryzła… Nawet gdy mówił „kurwa”, starał się grasejować, by brzmiało to bardziej elegancko. Chętnie też opowiadał o tym, co spowodowała Jego rola w odcinku „07 zgłoś się” pod tytułem „Wisior”, czyli postać Gabora. W tym czasie na Marszałkowskiej, na odcinku między Litewską, przy której jest siedziba Teatru Syrena, a Placem Unii Lubelskiej było sporo knajpek o jeszcze przedwojennym rodowodzie, skupiających mocno szemrane towarzystwo. A Mariusz był bon-vivantem i bardzo cierpiał, jeśli po spektaklu miał iść prosto do domu. Bardzo był dumny, że po emisji tego odcinka gdy tylko wchodził do którejś z tych knajpek – natychmiast wszyscy chcieli Mu postawić kolejkę i mówili, że jest „swój”. Imponowało Mu to. I nic w tym dziwnego, bo zdobyć sobie w środowisku „lewusów” taki mir i szacunek będąc aktorem, jedynie poprzez zagraną rolę, jest naprawdę trudno.

 

Na planie serialu „07 zgłoś się” (zagrałam w kilku odcinkach różne role) znalazłam się dzięki Mariuszowi, bo to On polecił mnie Krzyśkowi Szmagierowi (skierował mnie do niego mówiąc wprost, że „Szmagier potrzebuje do serialu ładnych dup”), z którym się bardzo od razu polubiliśmy. Szmagier myślał nawet, by dać mi rolę milicjantki będącej stale przy Borewiczu, ale mówił: „wszystko pięknie, ale jesteś tak wysoka, że będziesz wyższa od Borewicza, nie może tak być, co tu z tobą zrobić”. Zaproponowałam mu, że musimy ten mój wzrost ograć. Gdy więc Szmagier obsadził mnie jako przesłuchiwaną przez Borewicza prostytutkę, która mija się w drzwiach z Soroką, którego grał Mariusz, założyłam na plan bardzo wysokie szpilki, co mnie jeszcze „powiększyło”. Dzięki temu mogliśmy z Mariuszem rozegrać tę scenę tak, że gdy się mijaliśmy, Mariusz patrzył na mnie spoglądając przy tym w górę ze zdumieniem. A po latach pojawiłam się w „07 zgłoś się” raz jeszcze, w odcinku „Złocisty”, już w końcu jako milicjantka, w scenach na bazarze, gdzie znów spotkałam się z Mariuszem, ale już tylko przelotnie, bo zaraz po zdjęciach musiałam wracać do Włoch i na postsynchronach zastąpiła mnie inna aktorka.

 

Do Kazimierza Krukowskiego wszyscy zwracali się per „panie dyrektorze” przez pamięć o tym, że był on kiedyś dyrektorem Teatru Syrena. Podczas kręcenia programu „Studio Wielostronne” w 1982 roku byliśmy z Jurkiem „szoferami” pana Kazimierza, który był już wówczas mocno wymęczony chorobą Parkinsona. Mariusz miał duże zdolności parodystyczne i choć może to dziś brzmieć nieco nieładnie… co tu kryć – świetnie tego biednego, chorego na Parkinsona Lopka parodiował. Oczywiście nie przy nim i nie publicznie, tylko w koleżeńskim gronie. Oczywiście cenił i szanował Krukowskiego tak samo jak i my. Kręciliśmy ten program w czasie stanu wojennego, lecz nie oznaczało to łamania bojkotu, bo umowy na pracę z panem Kazimierzem mieliśmy podpisane już wcześniej. Ale… Nawet gdyby tak nie było, to myślę, że żadne z nas Krukowskiemu by nie odmówiło. Po prostu chcieliśmy u niego zagrać, bo to był już wówczas jedyny czynny zawodowo przedwojenny aktor i reżyser. O ile my z Jurkiem mieliśmy na początku pewien problem z wejściem w klimat świata przedwojennego, o tyle Mariusz stawał przed kamerą i od razu wchodził w rolę, od razu tworzył „typa”. Był niezwykle wysokiej klasy epizodystą, który miał niestety mniej szczęścia niż Kobuszewski, który przecież był zawsze tego samego typu aktorem – tworzącym swoje role z poszczególnych epizodów, scenek, doskonale opracowanych kawałków, a mimo to trafiał w teatrze na duże role. Mariusz za to cieszył się wielkim szacunkiem wśród kierowników produkcji. Oni wiedzieli, że jest to aktor, z którym się nie namęczą. Że po prostu przyjdzie, wejdzie na plan, góra dwa duble – i będzie zrobione. Nie ukrywam, że trochę Go w tym wszystkim podpatrywałam, żeby się czegoś od Niego nauczyć, ale miałam wtedy niewiele ponad dwadzieścia lat, więc cóż ja mogłam podpatrzeć, skoro nic jeszcze nie umiałam? A przy tym wszystkim Mariusz był niezwykle opiekuńczy, ciepły, serdeczny, zupełnie inny niż większość Jego cwaniacko-negatywnych ról. Z jednej strony był bratem-łatą, a z drugiej kimś bardzo inteligentnym, o wielkim poczuciu humoru, lubiącym zabawę słowami, o czym już wspominałam przy okazji „kurdli” i „pekleni”. To On mi opowiedział, że o socrealistycznym filmie „Jasne łany” mawiało się „Jasne łany – film zasrany”. Gdy w 1986 roku wyjechałam z Polski do Włoch i pracowałam w Teatro Del Popolo w Sienie, trochę straciłam Mariusza z oczu. Przyjeżdżałam jednak co parę miesięcy do Polski, miałam tu przecież syna. Jak wspominałam – nawet spotkałam jeszcze wówczas Mariusza na planie „07 zgłoś się”. Podczas jednego z przyjazdów dowiedziałam się, że na dwa miesiące przed śmiercią Mariusza zmarł jakiś inny aktor, o którego śmierci Mariusz zawiadomił mojego byłego już wówczas męża. I powiedział wtedy – „Jurek, uważaj, biorą z mojej półki”. Dwa miesiące później – nie żył. Nie było mnie wówczas w kraju. Przypomniało mi się jeszcze coś – przez wiele lat przyjaźniłam się z Aliną Janowską, która traktowała mnie jako „donnę di compania”, czyli damę do towarzystwa. Zabierała mnie wszędzie ze sobą i dużo mi o sobie opowiadała. Przed laty była przez jakiś czas dziewczyną Tadeusza Plucińskiego. I kiedyś, wspominając mi swoich znajomych z Łodzi, których potem spotkała w Teatrze Syrena, wymieniła, obok Tadeusza Plucińskiego i Jerzego Bieleni, także Mariusza Gorczyńskiego.

 

Teraz kilka słów o Renie. Mam do dziś w pamięci jej twarz. Może nawet umiałabym ją narysować, a gdybym ujrzała ją na zdjęciu – poznałabym ją od razu. Była mniej więcej w tym samym wieku co Mariusz. Pracowała jako redaktorka sekcji esperanto w Polskim Radiu. Była w Mariuszu szalenie zakochana. Mariusz w niej – być może trochę mniej… Mówiąc wprost – pięknością to Rena nie była, ale za to była bardzo zgrabna, szczupła. Sam Mariusz zawsze mówił, oczywiście gdy Rena tego nie słyszała: „moja żona nie jest ładna, ale jest niesamowicie zgrabna”. Nazywał ją żoną, chociaż małżeństwem formalnie nie byli. Choć nie były to jeszcze czasy, w których tak dużo by się mówiło o ekologii, zdrowym trybie życia, itp. – Mariusz i Rena już to realizowali. Kochali ziemię, ogród. Latem przyjeżdżali do nas kolejką WKD (osobiście podejrzewałam, że Mariuszowi zabrano chyba prawo jazdy za gorzałkę), by sobie w naszym ogródku pracować. Byli naszymi przyjaciółmi, więc z niczym nie było problemu. Jeśli nawet mnie ani Jurka nie było w domu – normalnie wchodzili, robili sobie u nas herbatę, kanapki. I tu przyznam się do pewnej głupoty… Byłam wtedy młoda, a nasz ogród był szczelnie odgrodzony od ulic i sąsiadów ścianą zieleni. Korzystając z tego chodziłam po nim całkiem naga. Zauważyłam, że Mariusz robił coś przy grządce, a wzrok Mu co i raz uciekał w moją stronę. Ale zapewniam, że to nie była z mojej strony żadna prowokacja, po prostu nigdy nie miałam problemów z ciałem, z nagością, chodzenie na golasa po własnym ogrodzie wydawało mi się zupełnie naturalne. Rena nie miała o to żadnej pretensji, bo myślę, że dobrze wyczuwała, że ja w najmniejszym nawet stopniu nie prowokuję, ani nie kokietuję Mariusza. Mariusz w ogóle lubił kobiety, a przy tym bardzo je szanował. Czasem gdy mężczyzna mówi o swojej kobiecie pod jej nieobecność, to jakoś ją wyśmiewa, narzeka na nią, krytykuje. U Mariusza nigdy czegoś takiego nie było względem Reny. Natomiast… coś tam potem nie grało. Pod koniec naszej znajomości, tuż przed moim wyjazdem do Włoch Mariusz coś mówił, że poznał jakąś dziewczynę, ale nie zostawi Reny, dopóki nie wyremontuje jej mieszkania. Co było dalej – nie wiem, ale wydaje mi się, że ostatecznie nigdy się nie rozstali. Wiem, że Rena zmarła krótko po Mariuszu. Chyba nie potrafiła sobie bez Niego dać rady z życiem.

 

Na koniec chcę powiedzieć o zdjęciu, które udostępniam do publikacji na stronie poświęconej Mariuszowi, bo to zdjęcie ma z Nim coś wspólnego. Zaczynałam karierę w Polsce jako modelka. To jest jedno ze zdjęć z mojej sesji sprzed lat. Gdy Mariusz wziął je w rękę (albo któreś podobne z tej samej sesji, ale jestem niemal pewna, że właśnie to), powiedział: „O Boże, Bożena Kurowska!” Byłam wtedy jeszcze zbyt młoda, by znać tę aktorkę, która grała m.in. w filmach „Zamach” i „Lotna” i która bardzo młodo zmarła na białaczkę, a z którą Mariusz pracował przed laty w teatrze. Mariusz patrząc na zdjęcie mówił: „Zupełnie jak Bożenka, taka piękna, delikatna, wrażliwa”. Odniosłam wrażenie, że coś między nimi było „na rzeczy”, ale ponieważ nie znałam jeszcze wówczas Bożeny Kurowskiej jako aktorki – nie pociągnęłam tego tematu. Ale to też pokazuje, jak bardzo Mariusz szanował kobiety i jak pięknie potrafił o nich mówić.

(Fot. z archiwum Doroty Borkowskiej)