Helena Norowicz, Marian Pysznik, Edward i Teresa Wieczorkiewiczowie

HELENA NOROWICZ, MARIAN PYSZNIK, EDWARD I TERESA WIECZORKIEWICZOWIE
zapis rozmowy z 01.08.2008. oprócz Heleny Norowicz brali w niej udział także Marian Pysznik oraz Edward i Teresa Wieczorkiewiczowie (klub Fundacji Shalom Mamełe, Warszawa)

 

Helena Norowicz – aktorka. Wystąpiła z Mariuszem Gorczyńskim w spektaklu Teatru Telewizji „Intermedia” (1982). Była koleżanką Mariusza Gorczyńskiego na wydziale aktorskim łódzkiej PWST oraz w zespole Teatru Klasycznego w Warszawie (1965-66). Marian Pysznik i Edward Wieczorkiewicz – aktorzy, koledzy Mariusza Gorczyńskiego z łódzkiej PWST, współpracowali z Nim w Zespole Estradowym Wojsk Lotniczych „Eskadra”. Teresa Wieczorkiewicz – pracownica Stołecznej Estrady. Znała Mariusza Gorczyńskiego jedynie towarzysko. Edward Wieczorkiewicz zmarł 24 stycznia 2010. Teresa Wieczorkiewicz zmarła 17 stycznia 2019. Marian Pysznik zmarł 20 lutego 2020.

 

Helena Norowicz: Ja uważam, że Mariusz po prostu nie miał szczęścia. Nawet już przypominając sobie egzamin do szkoły teatralnej, pamiętam, że był On jednym z bardziej uzdolnionych i interesujących ludzi. Przypominając sobie te chwile pamiętam szczególnie Andrzeja Kopiczyńskiego i właśnie Mariusza Gorczyńskiego.

 

Edward Wieczorkiewicz: Ja też pamiętam Mariusza, jeszcze nawet z obozu przygotowawczego do egzaminów na pierwszy rok.

 

Rafał Dajbor: Państwo wszyscy byliście z Mariuszem Gorczyńskim na roku?

 

Teresa Wieczorkiewicz: Ja nie zdążyłam, znałam Mariusza jedynie poprzez męża, towarzysko.

 

R.D.: A więc dla pozostałych Państwa był kolegą z roku przez całe 4 lata studiów?

 

E.W.: Od 1954 roku.

 

Marian Pysznik: Przez 4 lata, no ale później Edzio był w Teatrze 7.15 w Łodzi razem z Mariuszem.

 

E.W.: A potem Mariusz był ze mną w wojskowym lotniczym zespole estradowym. Potem wiem, że pracował w „Wagabundzie” i „Syrenie”, ale tam już nie spotykaliśmy się.

 

R.D.: A z Panią był w Teatrze Klasycznym u Ireneusza Kanickiego?

 

H.N.: Z tym, że Mariusz był u Kanickiego bardzo krótko. Potem odszedł do zespołu pani Mieczysławy Ćwiklińskiej i jeździł z nią ze spektaklem „Drzewa umierają stojąc”. Nie wiem, czemu tak krótko tam był. Podobnie jak nie mam pojęcia, czemu nie wystąpił w słynnym spektaklu „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, w którym przecież grał właściwie cały zespół.

 

R.D.: A jaki Mariusz Gorczyński był w szkole? Wielu wspomina, że zapowiadał się na szalenie zdolnego. Pani też o tym wspominała.

 

H.N.: On był niebywale zdolny, miał niesamowitą łatwość wchodzenia w postać. I postać istniała w Nim nie poprzez cechy charakterystyczne, że On robił jakieś „zagrywki”, On przetrawiał postać w sobie, przepuszczał postać przez swoje wnętrze. Pamiętam gdy w szkole robiliśmy scenki. I pamiętam z „Miesiąca na wsi” scenę, gdy mój kontakt na scenie z Mariuszem był po prostu znakomity. Dostaliśmy najlepsze oceny z całego rocznika za tę scenę. Mariusz miał przy tym łatwość grania komediowego, był poza tym bardzo plastyczny ruchowo. Bardzo interesująco pokazywał postaci dramatyczne, zawsze to wszystko było psychologicznie pogłębione. Wielka szkoda, że nigdy nie trafił na taką rolę, która by ukazała w szerokim wachlarzu te Jego zdolności. Potem zaczął grać w komediach, zaczął jeździć z estradą i zniknął jakoś jako aktor od poważniejszego repertuaru. A zasługiwał absolutnie, by stać się takim właśnie dramatycznym aktorem.

 

T.W.: Co by nie mówić jedno jest istotne. Nawet w najdrobniejszej roli, Jego twarz, Jego postać, zawsze były znaczące. On nawet w najdrobniejszym epizodzie był widoczny.

 

R.D.: Właśnie, Pani Helena Norowicz wspominała, że Gorczyński tak wspaniale grał wnętrzem. Z wiekiem jednak szedł w kierunku grania charakterystycznego i wykorzystywał swą charakterystyczność bardzo mocno.

 

H.N.: On już na początku, jako młody i niedoświadczony aktor był na tyle wrażliwy i inteligentny, że mogąc budować postać poprzez charakterystyczność, szukał jednak czegoś innego. Zaczynał budować postać od środka. Później bywało już różnie.

 

E.W.: Mówimy tu o Mariuszu w samych superlatywach. On był postacią bardzo barwną i wszyscyśmy go bardzo lubili. Ale miał oczywiście swoje śmiesznostki. Uwielbiał na przykład konfabulować, fantazjować. Z Kopiczyńskim zawsze sobie podbijali bębenek w tych nieprawdopodobnych opowieściach. Gdy ich słuchaliśmy nieraz podpuszczaliśmy ich wręcz by rozwijali ku naszej uciesze te swoje gadki.

 

H.N.: Ja bardzo lubię tę historię z szampanem.

 

M.P.: Mariusz znał w pewnym okresie ładną i uroczą dziewczynę, Hanię, która była uratowanym przez polską rodzinę dzieckiem Holokaustu i miała rodzinę we Francji. Ponieważ podkochiwała się w Mariuszu z jednej z podróży do Paryża przywiozła butelkę prawdziwego francuskiego szampana. To był rok chyba 1956, w każdym razie szampan był wówczas w Polsce rarytasem. Podczas spotkania Hanka, by zrobić na Mariuszu wrażenie wyciągnęła zza pleców tę butelkę. A Mariuszek się wówczas na Hanię nieco gniewał i gdy wszyscy już przestali się zachwycać nad tym smakołykiem wycedził spokojnie: „nie lubię szampana”. Powiedział to odpowiednio wielkopańskim tonem, jakby szampan był dla Niego codziennością. Mariusz lubił się w taki sposób kreować.

 

E.W. Nie starajmy się Mariusza ubrązowić. To była świetna postać, ale przecież człowiek z krwi i kości. Ja pamiętam natomiast pogrzeb Mariusza. Plucha, śnieg, mróz. Wczesny ranek na Wólce Węglowej. Garsteczka nas była na tym pogrzebie. Paru nas, kolegów z roku, Andrzej Gawroński z „Syreny” i Renatka, partnerka Mariusza, zupełnie załamana, nieszczęśliwa. Mówiąc szczerze – Mariusza zniszczył alkohol. On był bardzo zdolny, bardzo lubiany, tylko niestety nie zawsze pewny w pracy. Jako kierownik „Eskadry” też miałem z Nim problemy. A raz wręcz dramatyczną przygodę, gdy po jakiejś niefortunnej sytuacji alkoholowej, która zakończyła się bójką miał rozwalony łuk brwiowy. Zabryzgał krwią cały pokój hotelowy, ale założył okulary i zagrał.

 

M.P.: Mariusza moim zdaniem zamordowały w sensie zawodowym dwie rzeczy. Po pierwsze: ta Jego niesłychana łatwość w pracy, która spowodowała, że brał robotę jak leci i kompletnie się rozmienił. Tu występ, tam występ, wszystko świetnie wykonane no i dalej szedł za ciosem. No i po drugie – alkohol oczywiście.

 

E.W. Mariusz trafił niestety na kobietę, która też lubiła się napić. Pamiętam jedną z wizyt w ich mieszkaniu na Woronicza, gdy Mariusz jeszcze spał, a Jego partnerka przyjęła nas mocno roznegliżowana a potem szybko poleciała po wódkę mówiąc, że bez łyka alkoholu nie damy rady porozmawiać.

 

H.N.: Gdyby Mariusz miał inną partnerkę, no cóż, tu pytanie czy jakakolwiek inna kobieta w ogóle wytrzymałaby z Mariuszem, to może inaczej potoczyłoby się to wszystko. Trzeba przyznać, że Mariusz nigdy o niej jednego złego słowa nie powiedział. Zawsze przedstawiał Renatę w najjaśniejszych barwach. Zresztą nie ma się co dziwić, bo poza skłonnością do alkoholu była to ładna i urocza dziewczyna.

 

E.W.: Ta łatwość Mariusza w sensie zawodowym była naprawdę niesamowita. Pamiętam, jak raz w ostatniej chwili ściągnąłem Go na występ na Festiwalu Młodzieży. To było podczas studiów, w 1955 roku. On wszedł wśród zupełnie obcych mu ludzi, w obce mu środowisko i podczas występu zatańczył wszystko bezbłędnie, nie będąc przecież zawodowym tancerzem. Mało tego, stał się ulubieńcem wszystkich występujących na tym festiwalu zespołów. Mariusz reprezentował proste i dobre aktorstwo. Mariuszowi wszystko przychodziło niesamowicie łatwo, nie musiał jak Tadzio Łomnicki, wielki tytan pracy, tak niesamowicie ciężko harować. Gdyby trafił na jakiegoś reżysera lub dyrektora, który zaoferowałby mu dobrą dramatyczną rolę, Jego praca zawodowa inaczej by na pewno wyglądała.

 

R.D. A jak Państwo zapamiętaliście Mariusza Gorczyńskiego tak prywatnie, jako kolegę?

 

H.N.: Mariusz nie był typem intelektualisty, ale miał w sobie wrodzoną wielką inteligencję. Z inteligencją wiąże się zawsze lekka złośliwość w żartowaniu. I Mariusz też miał tę cechę. Umiał zripostować i skomentować. Był jednak bardzo, ale to bardzo koleżeński i sympatyczny.

 

E.W. To nie był artysta bibliotekarz. Był jaki był, ale kolegą był znakomitym. Nigdy nie był świnią.

 

M.P.: On mi zawsze przypominał jednego wielkiego i znanego aktora. Dla mnie Mariusz to mógł być polski Anthony Quinn. Ten sam południowy typ urody i podobny styl aktorstwa. Mariuszowi nie dano jednak nigdy możliwości, by mógł stać się takim właśnie polskim Anthonym Quinnem.

 

T.W. Był szarmancki i uroczy. Mariusza po prostu nie dało się nie lubić…
(fot. z archiwum Heleny Norowicz)