Jacek Szczęk

JACEK SZCZĘK
wypowiedź z 26.02.2021


Reżyser, kierownik Stołecznej Estrady w latach 60. i 70. XX wieku. Zmarł 4 listopada 2021.

 

            Mariusz Gorczyński nie był aktorem stricte estradowym, choć przez pewien czas rzeczywiście pracował także na estradzie. W tamtych czasach wyglądało to tak: różne instytucje, typu na przykład jakiś związek oświatowców, czy inna spółdzielnia szewców, zwracały się do Stołecznej Estrady, żeby z jakiejś okazji, albo i bez okazji, zorganizować im na ich terenie „coś wesołego”. Nieraz z rana listonosz przynosił do naszej siedziby całą stertę listów z zapotrzebowaniem na zrobienie programu. Tyle tylko, że w zamówieniu na ogół były wymienione nazwiska tych, których zamawiający chciałby zobaczyć. Na takiej liście często znajdowali się popularni wówczas parodyści, jak Andrzej Bychowski, czy Bolesław Gromnicki (bo miało być śmiesznie). No i piosenkarki i piosenkarze – zamawiający chcieli panią Santor, panią Kunicką, pana Połomskiego, pana Zwierza… Mariusz był bardzo zdolnym człowiekiem, ale bardziej jako po prostu aktor. Nie miał swoich skeczy, monologów, czy piosenek, więc tym, w czym mogłem Go obsadzać, była konferansjerka i rzeczywiście Gorczyński występował w takiej roli. Ponieważ jednak nie był kimś znanym, często nie mogłem Go wziąć, bo zamawiający życzył sobie, już na wstępie, na przykład pana Kydryńskiego jako konferansjera. Mariusz, człowiek przemiły, aczkolwiek skryty i nie będący typem wesołka, miał nawet czasem do mnie pewne pretensje, że tak mało Go wykorzystuję na estradzie, które wyrażał mi najchętniej przy wódce w SPATiF-ie, gdzie się zresztą poznaliśmy. Muszę jednak dodać, że choć Mariusz był naprawdę zdolnym aktorem, to jako konferansjer był po prostu poprawny. Bardzo kulturalny, profesjonalny, sympatyczny, ale… tylko tyle. Nie był to drugi Kazimierz Rudzki (którym zresztą publiczność robotnicza strasznie się nudziła, więc obsadzany był głównie w imprezach skierowanych do inteligencji). I ja, i dziewczyny z Estrady ustalające już konkretnie te imprezy, staraliśmy się jednak Mariusza brać, co udawało się często w noc sylwestrową. Za komuny, w sylwestra we wszystkich warszawskich kinach wieczorne seanse poprzedzane były krótkimi występami, a że tych kin trochę w Warszawie było, to i trzeba było zorganizować sporo zespołów. Wtedy Mariusz mieścił się w obsadzie bez problemu. Pamiętam, jak raz w noc sylwestrową Wydział Kultury nakazał mi objechać te kina i sprawdzić jak przebiegają występy. Wiózł mnie przesympatyczny, przemiły, tyle tylko, że tej nocy kompletnie pijany Jarema Stępowski. Gdy milicjant zatrzymał nas do kontroli na dzisiejszym rondzie De Gaulle’a, Jarema otworzył drzwi i… podparł się dłonią o jezdnię, w takim był stanie. A milicjant zasalutował, stwierdził, że to oczywiste, że w taką noc państwo artyści się bawią i tylko zalecił ostrożność. Dziś – nie do pojęcia. Ale tak to wtedy wyglądało. Niestety – Mariusz nie mógł cieszyć się taką popularnością, dlatego też nie występował na estradzie tyle, ile chciał. Mówiłem Mu zresztą zupełnie szczerze, że to tak wygląda. Że zamawiający po prostu chcą konkretnych nazwisk. Mariusz nie był jedynym aktorem w takiej sytuacji. Mówiąc wprost – było tak, że istniała pewna grupa rozchwytywanych estradowo artystów. A innych chętnych do pracy na estradzie – trzeba było po prostu upychać w obsadach poszczególnych programów.
(fot. z profilu facebookowego Jacka Szczęka)