Jadwiga Barańska i Jerzy Antczak

JADWIGA BARAŃSKA i JERZY ANTCZAK
wypowiedź z 11.11.2020


Jadwiga Barańska – aktorka. W latach 1954-58 była koleżanką Mariusza Gorczyńskiego na Wydziale Aktorskim łódzkiej PWST. Jerzy Antczak – reżyser, aktor. Wyreżyserował Teatr Telewizji „Wielki testament” (1958) z udziałem Mariusza Gorczyńskiego. Był profesorem Mariusza Gorczyńskiego w łódzkiej PWST. Współpracował z Nim także na deskach Teatru 7.15 w Łodzi.

 

JADWIGA BARAŃSKA:

Po tylu latach, które upłynęły od czasu, gdy studiowałam z Mariuszem Gorczyńskim na jednym roku Wydziału Aktorskiego w łódzkiej szkole, mam o Nim do powiedzenia zaledwie kilka słów, bo resztę wspomnień zatarł już czas. Mariusz był szalenie zdolnym człowiekiem, bardzo uzdolnionym tanecznie, co wspominam szczególnie miło, bo nasza profesor od tańca, pani Janina Mieczyńska szybko nas na zajęciach połączyła i często tańczyliśmy w parze. Dziś zaś, po tylu już latach, jestem chyba już ostatnią, albo jedną z ostatnich żyjących z naszego roku. Zdecydowanie więcej wspomnień związanych z Mariuszem Gorczyńskim ma mój mąż, Jerzy Antczak, który był i moim, i Mariusza profesorem w łódzkiej szkole. Mnie pozostało po Mariuszu Gorczyńskim jedynie tych kilka wspomnień, które mogę przekazać i oddać głos mężowi.

 

JERZY ANTCZAK:

Znałem Mariusza Gorczyńskiego dobrze, a może i więcej niż dobrze. Pracowałem w łódzkiej szkole jako asystent, byłem w komisji, która przyjęła Mariusza na pierwszy rok do szkoły teatralnej, pamiętam Jego egzamin, a potem uczyłem Go przez niemal wszystkie lata jego studiów. Mariusz na egzaminie po prostu olśnił komisję. Miał fenomenalny talent ruchowy, był człowiekiem wszechstronnie utalentowanym, a do tego przemiłym w kontakcie, w tak zwanym pożyciu. To, że Go już nie ma, że w dodatku zmarł w takich a nie innych okolicznościach – jest dla mnie zupełnym szokiem, wstrząsem. W spektaklu „Sprytna wdówka” Goldoniego był partnerem Jadzi Barańskiej, mojej żony. Ona grała Colombinę, a On Arlekina. Stworzyli zachwycającą, zjawiskową wręcz sceniczną parę. W tym czasie odwiedził Polskę Teatro Milano z Mediolanu. Mariusz Gorczyński nie był w niczym gorszy od Arlekina z tego utytułowanego włoskiego teatru. Pamiętam Jego sceny z gitarą, w których po prostu niemalże fruwał nad sceną. Gdy o Nim myślę, gdy Jego postać staje mi przed oczami, nie mogę wręcz uwierzyć, że nie zrobił wielkiej kariery, bo to był nieprawdopodobnie wręcz utalentowany aktor. W każdej roli, nawet w najmniejszym epizodzie – błyszczał, wyróżniał się. W szkole było tak, że na pierwszym roku nie było scen z tekstem, a tylko tak zwane sceny mimiczne, w których aktor, nie tylko bez żadnego tekstu, ale i bez rekwizytu musiał dawać swoją grą złudzenie rzeczywistości, złudzenie trzymanego przedmiotu lub wykonywanej czynności. Mariusz był w tym po prostu wirtuozem. Nie było drugiego studenta, który by to robił lepiej niż On. A do tego miał niebywały wręcz talent parodystyczny. Także w pantomimie – to, jak potrafił naśladować Marcela Marceau, było wręcz genialne.

Miałem z Mariuszem relację bliższą, niż ta, która nawiązuje się zazwyczaj między profesorem, a uczniem. On się przede mną otworzył, dużo mi opowiadał o sobie, o swojej rodzinie, trochę przy tym fantazjował, ale nie chcę o tym akurat mówić, bo są to sprawy osobiste, tak bardzo osobiste, że otworzyłbym tym „pandora box”, a Mariusz straszyłby mnie po nocach, gdybym to upublicznił. Widać było, że On kryje w sobie tajemnicę, miał wielkie huśtawki nastrojów, raz eksplodował radością, a raz był szalenie smutny, zamknięty w sobie. Na wiele lat, nie wiem już dokładnie dlaczego, zniknął mi z oczu. Teraz nawet dziwi mnie, że nie pomyślałem o Nim kręcąc „Noce i dnie”. Pamiętam natomiast takie zdarzenie, z drugiej połowy lat 70., było to już właśnie na pewno po „Nocach i dniach”, kiedy przypadkiem spotkaliśmy się na ulicy w Warszawie. Mariusz doskoczył do mnie, objął mnie za ramiona i powiedział że wszystko mi zawdzięcza i że szalenie przyjemnie do dziś mnie wspomina, był przy tym jakiś refleksyjny, zadumany, jakby smutny. A przy tym szalenie elegancko ubrany, zadbany, pachnący jakąś bardzo elegancką wodą kolońską. Właśnie wodą kolońską. Nie alkoholem.

Wraz z Wiesiem Rutowiczem i Witkiem Sobocińskim współzakładaliśmy łódzki oddział Telewizji Polskiej. Ja reżyserowałem, oni stali za kamerą, a realizatorem obrazu był Kazio Oracz. Naszym pierwszym spektaklem był „Wielki testament” Villona. Mariusz Gorczyński i Andrzej Wykrętowicz oraz jeszcze jeden aktor, którego nazwiska nie potrafię sobie w tej chwili przypomnieć, grali rozbójników. Byli wspaniali. Z tego spektaklu przetrwało jedno zdjęcie, które opublikowałem w mojej książce „Jak ja ich kochałem”, jest na tym zdjęciu także Mariusz. Ze zdumieniem i strasznym smutkiem przeczytałem w Internecie, zdaje się, że właśnie na stronie, dla której teraz się wypowiadam, słowa moich przyjaciół, Helenki Norowicz i Mariana Pysznika, że Mariusz tak strasznie skończył swoje życie. Gdy tak składam w sobie to Jego życie w całość, w swojej głowie, to widzę, że alkohol i kochliwość, o której Helenka i Marian także wspominają, weszły w Jego życie tak mocno dopiero później, bo w szkole nie miał żadnych skłonności do nadużywania alkoholu, nie widziałem Go nigdy pijanego, pomimo, że były ku temu okazje. Sam jako nauczyciel nieraz stawiałem wódeczkę, bo miałem pewną swoją metodę pracowania ze studentami, polegającą na łączeniu trzymania pewnego dystansu z jednoczesnymi momentami traktowania studentów jak kolegów. Jak powiedział Feuthwanger – „wszystkie wydarzenia w naszym życiu mają głęboki sens, nawet jeśli w pierwszej chwili go nie widać”. I tak też było w życiu Mariusza. To był człowiek nieprawdopodobnie wręcz utalentowany, kochający życie i ludzi, a przy tym noszący w sobie wielką tajemnicę. „Przerzuciłem” w moim życiu naprawdę setki, jeśli nie tysiące aktorów i mogę śmiało powiedzieć, że Mariusz Gorczyński był jednym z najbardziej utalentowanych, jakich znałem. Gwiazdą pierwszej wielkości. Nie mogę się pogodzić z tym, że Jego życie tak się potoczyło. Jedyne, co to wyjaśnia to fakt, że Mariusz w niczym nie znał umiaru. Był nieograniczony w swoim talencie, w swoich możliwościach, w swoich emocjach. Ale także w próbach zamknięcia w sobie czegoś strasznego. Trudno mi tę Jego przedwczesną śmierć związaną z alkoholem określić inaczej, niż jako jakiś potworny, przerażający „wypadek przy pracy”.
(fot. zrzut z ekranu z kanału youtube’owego „Health&Fitness”)