Jerzy Fijałkowski

JERZY FIJAŁKOWSKI
wypowiedź z 24.06.2008 (Pruszków)

 

Aktor. Wystąpił z Mariuszem Gorczyńskim w serialu „Pan na Żuławach” (1984), w programie telewizyjnym „Swego nie znacie: Mieczysław Karłowicz 1876 – 1909” (1983), w spektaklach Teatru Telewizji „Wielki Dodek” (1980) i „Intermedia” (1982) oraz w telewizyjnych programach rozrywkowych „Tele-Retro” (1975) i „Studio wielostronne” (1982). W latach 1975-84 był Jego kolegą w zespole Teatru Syrena. Zmarł 16 grudnia 2018.

 

Poznałem Mariusza Gorczyńskiego bardzo, bardzo dawno, jeszcze w czasach, gdy u boku „babci” Ćwiklińskiej grał w „Drzewa umierają stojąc” tego złego wnuka. Doszliśmy kiedyś z Mariuszem do wniosku, że my jesteśmy tak zwanymi aktorami przydatnymi, jak „masa tabulette” w pigułce. Jest główny czynnik działający zdrowotnie, ta najważniejsza część leku, ale ten czynnik byłby nie do przełknięcia, bez tej „masy tabulette”. I myśmy się z Mariuszem za taką właśnie „masę tabulette” towarzyszącą tej najważniejszej części, czyli znanym aktorom, gwiazdom, uznali. Pamiętam jeden z moich pierwszych w życiu estradowych występów w telewizji, a była to telewizja łódzka. Podczas kręcenia była jakaś przerwa, wyszliśmy piekielnie głodni. Niedziela, późna pora, bufety w telewizji zamknięte. Mariusz mówi do mnie: „Tu niedaleko jest taka knajpa, gdzie dają golonkę i flaki, kawał dobrego męskiego żarcia”. Wstydziłem się przyznać Mariuszowi, że nigdy do tej pory nie miałem w ustach ani golonki, ani flaków. Poszedłem z Nim. Jak spróbowałem, co to jest golonka, to natychmiast zamówiłem drugą. Po zakończeniu nagrywania tego programu poszliśmy do hotelu, w którym mieszkaliśmy w jednym pokoju. Mariusz poszedł się wykąpać, bo mimo przyjaźni szanowałem Go jako starszego kolegę i oddałem Mu pierwszeństwo w łazience i wtedy nagle zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę i mówię „halo”. A dudniący bas w słuchawce odpowiada: „nie halo, co halo, kurwa, zbiórka!”. To był Ludwik Benoit. Oczywiście ta szalona łódzka noc skończyła się dopiero nad ranem…  Myśmy byli z Mariuszem naprawdę zaprzyjaźnieni. Gdy mieszkałem jeszcze na osiedlu Pruszków-Ostoja, Mariusz i Rena byli u mnie częstymi gośćmi. Rena, czyli Renata Skibińska, pracownica sekcji esperanto Polskiego Radia, partnerka Mariusza. Byli ze sobą bardzo długo, choć nigdy nie zalegalizowali swego związku. Rena zmarła jakiś rok po Mariuszu, nawet pamiętam, że kimś rozmawiałem o tym, że Renata szybko zatęskniła za Mariuszem i poszła do Niego. Renata i Mariusz przyjeżdżali do nas jak tylko zaczynało robić się ciepło, oni wręcz żyli ogródkiem. Mieszkając na co dzień w wielkim mieście po prostu kochali ziemię. W przeciwieństwie do mnie, ja mimo, że z pochodzenia jestem robotniczo-chłopski nawet zapachu ziemi nie znoszę, a dla Mariusza i Reny ziemia była wspaniała. Wstawali o czwartej rano i gdy my z żoną jeszcze się przewracaliśmy na drugi bok, to oni już coś tam siali, sadzili, pielili. To były lata, gdy mój ogród wyglądał przepięknie, w dużej mierze właśnie dzięki Gorczyńskim. Spotykałem się z Mariuszem na estradach, czasem w filmach, do których niekiedy Mariusz mnie nawet polecał. No, a potem był Teatr Syrena, gdzie spędziliśmy wiele, wiele lat. A także Zespoły Artystyczne Wojska Polskiego, gdzie ja trafiłem do sekcji pograniczników, a Mariusz do sekcji lotniczej i przepięknie się w lotniczym mundurze prezentował. Zarabialiśmy na tym wojsku krocie. Mariusz był szalenie dobrym człowiekiem i wspaniałym facetem. Jeśli Mariusz się z kimś zaprzyjaźnił, to to już było na dobre i na złe, na całego. A jako aktor był według mnie bardzo, ale to bardzo niedoceniony i nie potrafię doprawdy dojść dlaczego. Mariusz znał wielu tzw. „Wielkich”, i ci „Wielcy” Jego znali. Niektórzy z tych „Wielkich” do dziś żyją i chętnie przyznają się do znajomości a nawet przyjaźni z Mariuszem. Ci wszyscy reżyserzy – Bareja, Chęciński, Szyszko – to byli Jego koledzy z łódzkiej szkoły. Nie wiem, czemu dawali Mu tylko epizody, dlaczego nigdy nie odważyli się zaproponować Mu bardziej odpowiedzialnego zadania. Ja oceniam Jego aktorskie zdolności bardzo wysoko. On miał najprawdziwszy talent, iskrę bożą. Na pewno w grę nie wchodził alkohol, nie przesadzajmy, Mariusz nie pił tak znowu więcej, niż wielu innych kolegów. Może Mariusz nie potrafił zabiegać o siebie, dbać o własne sprawy? A może decydowało jego specyficzne, złośliwe poczucie humoru? Potrafiło być uszczypliwe, tym bardziej, że Mariusz nie klął, tylko na chłodno, intelektualnie komentował sytuację, co potrafiło dopiec. Nie wiem też dlaczego rozstał się z Syreną, ale powtórnie nie sądzę, żeby to właśnie za alkohol Filler Go zwolnił. Myślę jednak, że po jakiejś alkoholowej przygodzie Filler mógł Go wezwać na nieprzyjemną rozmowę a Mariusz mógł zacząć z Fillerem po swojemu dyskutować no i się rozstali. Przypuszczam, że Filler mógł być Mariuszowi nieprzychylny także dlatego, że Mariusz aktywnie włączył się w powstanie komórki „Solidarności” w Teatrze Syrena, a poglądy Fillera na ten temat były ogólnie znane. Rola w odcinku „07 zgłoś się” pod tytułem „Wisior” dała Mariuszowi specyficzną popularność w warszawskim półświatku, oraz ksywę „Pan Wisior”. A Mariusz chętnie to wykorzystywał. Pamiętam jedną z takich sytuacji. Kończyła się kolejna SPATiFowa noc, została nas garstka, Mariusz, ja i mój dawny sąsiad z osiedla Ostoja – Szymon Szurmiej. Nagle Mariusz wstał, klepnął w plecy Szurmieja, klepnął mnie i mówi: „No chłopaki, to zapraszam na męskie śniadanie”. Popatrzyliśmy na siebie z Szymonem, ale idziemy. Mariusz zamówił taksówkę i zawiózł nas na Pragę, na Brzeską. Podjechaliśmy, Mariusz stanął pod kamienicą i ryknął: „Mamuśka!”. Na te słowa otworzyło się okno na pierwszym piętrze, a w tym oknie zobaczyliśmy grubą kobietę z olbrzymimi wręcz piersiami. „Męskie śniadanie dla nas” – powiedział Mariusz. Po chwili ta kobieta zeszła do nas niosąc kosz w którym była nieprawdopodobna ilość pierogów, pyz, a do tego wódka i piwo. Powiem tylko, że taksówkarz został zaproszony także i jestem pewien, że ta taksówka nie wykonała tego dnia już ani jednego kursu. Często też gdy chodziliśmy gdzieś z Mariuszem witany był przez szemrane towarzystwo z szacunkiem. „Ooo, dzień dobry, Pan Wisior”. Często się to wówczas wokół Mariusza słyszało. Obaj z Mariuszem byliśmy chętnie angażowani do programów rozrywkowych, które reżyserował dla telewizji Kazimierz Krukowski, czyli Lopek. Lopek szczególnie chętnie dawał nam do grania szmoncesy. Długo nie mogłem pojąć, dlaczego choć są wśród nas koledzy pochodzenia żydowskiego, to Lopek właśnie nam, dwóm stuprocentowym gojom daje takie numery. „Bo wy macie do tego dystans, wy mi to ładnie aktorsko zagracie” odpowiedział Krukowski, gdy kiedyś wreszcie zdobyłem się na odwagę, by go o to zapytać. I jeszcze jedno wspomnienie: kręciliśmy w reżyserii Irmy Czajkowskiej teatr telewizji „Intermedia”. Zaczęliśmy przed stanem wojennym, a potem realizacja została oczywiście przerwana. Ale później sytuacja zaczęła się normować i wróciliśmy do pracy. Pamiętam, jak obaj z Mariuszem patrzyliśmy na siebie zszokowani. Telewizja była dla nas miejscem pełnym ludzi, kolegów, a tu nagle puste korytarze, polowe łóżka z komandosami, coś okropnego. Nie wiedzieliśmy w ogóle jak my w tej atmosferze damy radę dokończyć ten spektakl. Dziwię się, skąd plotka, że Mariusz był synem Marii Gorczyńskiej, wielkiej aktorki przedwojennej. Owszem, Mariusz wspominał, że ona była z Jego rodziny, bodajże ciotką, ale na pewno nigdy nie twierdził, że była Jego matką. Jeszcze raz powtórzę, że uważam Mariusza za naprawdę znakomitego aktora. Gdy myślę o Jego aktorstwie przede wszystkim przychodzi mi do głowy słowo „prawda”. Do dziś, gdy widzę Mariusza w jakichś powtórkach zwracam uwagę na tę cechę Jego aktorstwa – niesamowitą aktorską prawdę. Nie pamiętam dziś, dlaczego zabrakło mnie na pogrzebie Mariusza. Ale powiem jedno: cieszę się, że było mi dane poznać Mariusza Gorczyńskiego i być Jego przyjacielem.
(fot. z archiwum Teatru Syrena)