Marian Krawczyk

MARIAN KRAWCZYK
wypowiedź z 17.11.2022 (restauracja Česká Kozlovna, Warszawa)
 

Aktor. Wystąpił w serialu „Przyjaciele” (1981) z udziałem Mariusza Gorczyńskiego, brał udział w objeździe przedstawienia „Skok do łóżka” (1979) z udziałem Mariusza Gorczyńskiego zorganizowanym przez Białostocką Estradę.

 

            Nie pamiętam już kto polecił mnie do obsady objazdowej wersji spektaklu „Skok do łóżka”. Byłem wtedy warszawiakiem od niedawna, nie miałem tu jakichś specjalnych znajomości, kontaktów towarzyskich. Nie miałem też etatu, więc z chęcią zgodziłem się na tę rolę. Zastępowałem Tadeusza Plucińskiego, który stwierdził, że już nie chce mu się prowadzić „wędrownego” życia. Pieczę objęła Białostocka Estrada, próby przed wyjazdem mieliśmy w Teatrze Syrena, a premiera objazdowej wersji „Skoku…”, czyli tej z moim udziałem, odbyła się w Gorzowie Wielkopolskim. Koledzy pomagali jak umieli, więc opanowałem rolę szybko, ale byłem też wtedy młody, nie miałem żadnych problemów z uczeniem się roli, pomimo, że była ona trudna, to były szybkie wejścia i wyjścia, krótkie, szybkie dialogi. Miałem trochę tremy, grałem z nieznanymi mi dotąd kolegami, którzy od dawna znali spektakl. W Gorzowie powiedziałem: „słuchajcie, dziś jest dla mnie premiera, więc zapraszam do pokoju hotelowego na popremierowy bankiet”. Ta propozycja wyjątkowo spodobała się właśnie Mariuszowi, poklepał mnie wtedy po ramieniu i powiedział: „No, dobry jesteś, nie bój się, wszedłeś świetnie w spektakl”. Tego dnia graliśmy w Gorzowie dwa przedstawienia. No i, cholera, sprawdziła się stara aktorska zasada, że pierwszy spektakl po premierze zawsze jest gorszy. Ten premierowy zagrałem bardzo dobrze. A gdy odeszło napięcie, największa trema – czułem że się już nieco na scenie męczę.

               Mariusz nie ukrywał, że lubi się napić. Kiedy graliśmy w Bydgoszczy, dzień przed przedstawieniem poszedłem odwiedzić mieszkającego tam kolegę. Oczywiście kolacyjka, wódeczka… Następnego dnia przyszedłem „nieświeży”. Mariusz wszedł do mojej garderoby, przyniósł mi kiszone ogórki i powiedział krótko: „Znam ten ból”. Zaskoczył mnie, a te ogórki bardzo mi wtedy pomogły. Objazd trwał kilka lat, chyba aż do stanu wojennego. Graliśmy w dużych salach. Nie przypomnę sobie już wszystkich miast, ale na pewno był Szczecin, Świnoujście, Sopot, Bydgoszcz i Toruń. W Świnoujściu graliśmy w sali, w której ludzie oglądali nas siedząc na podłodze, a sztuka była naprawdę śmieszna i na tej podłodze nastrój był wręcz euforyczny. Z kolei w Sopocie, gdy graliśmy na plaży, w Teatrze Letnim w namiocie, było akurat deszczowo. Co więc mogą robić urlopowicze, gdy nie można się opalać? Iść do teatru! Ludzi było tyle, że choć graliśmy kilka dni z rzędu, namiot za każdym razem pękał w szwach, a nasz opiekun ze strony Estrady, pan Wacek, biegał dostawiając krzesła. Jak wspomniałem – nie miałem wtedy etatu, więc ta praca była dla mnie świetnym zarobkiem, zwłaszcza, że byłem wtedy młodym żonkosiem.

            Mariusz był człowiekiem i aktorem bardzo otwartym, sympatycznym i koleżeńskim. Podczas prób bardzo mi pomagał, doradzał, ale nigdy nie powiedział, że „Pluciński to grał tak a tak”. Zawsze podpowiadał mi na zasadzie „wiesz, a lepiej by było, gdybyś to zrobił w ten sposób”. Szczególnie na tych pierwszych próbach było to dla mnie pomocne. Zapamiętałem też pewną sytuację, która dotknęła nas w czasie objazdu. Wcześniej normalną rzeczą było, że po spektaklu szło się do hotelowej restauracji. A potem nagle w restauracjach zmieniły się ceny. Któregoś dnia jem to samo, co dwa dni wcześniej, a płacę dwa razy drożej. Było to chyba akurat, gdy byliśmy w Toruniu. Od tego czasu dziewczyny woziły ze sobą kuchenkę i same gotowały w którymś z pokoi. A wcześniej chodziły na miejscowy targ po różne składniki, zwłaszcza warzywa i pamiętam, że z panów to właśnie Mariusz zawsze im towarzyszył. Bardzo lubił chodzić na targ. Nigdy jakoś nie mieszkałem z Mariuszem w jednym pokoju hotelowym. Z tego co pamiętam, to przeważnie spałem sam, albo w ogóle poza hotelem. Mam trochę znajomych po całej Polsce, którzy wiedząc, że jestem ze „Skokiem do łóżka” w jakimś mieście zapraszali mnie, mówiąc „a co będziesz w hotelu spał”.

            Właściwie nie pamiętam Mariusza Gorczyńskiego ze zdjęć do „Przyjaciół” w kopalni piasku niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego. Wiem, że był tam na pewno Michał Szewczyk, który, gdy studiowałem w Łodzi, był asystentem Romana Sykały i prowadził z nami zajęcia. Towarzyszył nam też dyrektor tej kopalni, który opowiadał, że jak się podpisuje z Niemcami albo Austriakami umowę na dostarczenie piasku, to trzeba ją wiele razy dokładnie przeczytać, by wyszukać wszystkie zastosowane przez nich kruczki prawne. Pamiętam Jurewicza, Opanię, Michała Anioła, ale ja tam akurat grałem naprawdę maleńki epizod, chyba w ogóle na jeden dzień zdjęciowy. Ponieważ mam dużą stopę, rozmiar 46, a grałem wojskowego, odziali mnie w mundur, ale posadzili bez butów, bo i tak miało nie być widać stóp w scenie narady przy stole więc nie szukali już dużych butów. Źle mi się grało. Zrozumiałem wtedy do głębi słowa Hanuszkiewicza, że rolę należy zacząć budować od obuwia. Że właściwe buty ustawiają cały sposób bycia postaci.

            Nigdy już potem z Mariuszem Gorczyńskim nie pracowałem i więcej Go nie spotkałem. Nie wiedziałem kiedy zmarł i że przyczyną tego był alkohol. Wiedziałem natomiast, że przez alkohol zmarła Emilka Radziejowska, która też grała w „Skoku do łóżka”. Objazd ze „Skokiem…” zapamiętałem bardzo przyjemnie i wspominam kilka związanych z nim anegdot. W spektaklu grała aktorka Syreny, Halina Głuszkówna. Pamiętam, jak kiedyś wracaliśmy pociągiem, zima, śnieg, wysiadaliśmy zziębnięci na Warszawie Centralnej i każdy biegł do tramwaju,, a po panią Głuszkównę przyjechał mąż – mercedesem! Patrzyliśmy na to z uśmiechem i myśleliśmy sobie – to jest życie! Wtedy taki mercedes to był luksus, dziś to już byłby raczej samochód zabytkowy.
(fot. zrzut z DVD z filmu „Git”)