Michał Anioł

MICHAŁ ANIOŁ
wypowiedź z 08.11.2021

 

Aktor. Grał z Mariuszem Gorczyńskim w serialu „Przyjaciele” (1981).

 

                   Mariusz Gorczyński był starszym ode mnie o ponad dwadzieścia lat aktorem, którego spotkałem na planie serialu Andrzeja Kostenki „Przyjaciele”. Był lipiec i sierpień 1980 roku, piękne lato, kopalnia piachu – już nie pamiętam, czy prawdziwa, czy zrekonstruowana przez scenografów – w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego. W kopalni tej piach woziło się wagonikami zaprzężonymi w konie. Ciężka robota. Akcja toczyła się na początku lat pięćdziesiątych, a my wcielaliśmy się w członków hufców pracy pod nazwą Służba Polsce, którzy w imię Józefa Stalina i Bolesława Bieruta, ochoczo pracowali dla dobra socjalistycznej ojczyzny i wszystko pięknie szło, nie licząc tego, że w ludziach kisiły się najrozmaitsze emocje… Była tam postać Hajduka, którego grał nieżyjący już Bogusław Sar. Wspominam postać graną przez Bogusia, bo konflikt między Hajdukiem a sierżantem, który nas pędził do roboty, żebyśmy wykonali dwieście, trzysta lub osiemset procent normy, a którego grał Mariusz Gorczyński był jednym z najważniejszych wątków tego odcinka. Hajduk bardzo się sierżantowi stawiał. Jedną ze scen pamiętam bardzo dokładnie – Mariusz Gorczyński, jako sierżant, w ramach pilnowania dyscypliny sprawdza pościelenie łóżek. Hajduk ma na kocu jakąś fałdkę, co sprawia, że sierżant robi mu tak zwanego „lotnika”, czyli wypierdziela mu tę całą pościel w powietrze, żeby Hajduk musiał ścielić od nowa i mówi do niego „Co ja wam ścielić mam?”. Kręciliśmy tę scenę chyba z pół dnia… Nie bardzo chciałem o tym mówić, ale skoro i tak jest to już rzecz znana i wiadoma – Mariusz lubił sobie wypić. Przy pozostałych scenach był bez zarzutu. Ale wtedy miał „słabszy dzień”, przyszedł na plan po paru kielonkach. I niestety Mu się „rzuciło” na dykcję. Kostenko był wściekły, błagał niemal – „Mariusz, powiedzże w końcu to jedno zdanie”. A Gorczyński próbował, próbował i… za którymś dopiero razem dał radę okiełznać dykcję, żeby nie zabełkotać. 

 

                 Andrzej Kostenko, obsadzając serial, spotykał się z nami w hotelu Bristol, prowadził długie rozmowy o całym serialu. Mówię o tym, bo gdy znalazłem się w Ameryce, to zobaczyłem coś dokładnie odwrotnego. Pamiętam, jak przyszedłem na ostatni etap castingu do roli rumuńskiego terrorysty, głównego „złego”, w jednym z odcinków słynnego serialu „Z Archiwum X”, której zresztą ostatecznie nie zagrałem, bo zdaniem reżysera zbyt mało wyglądałem na „złego”. Wszedłem na casting, powiedziałem „Hi” do operatora, do reżysera castingu, chciałem się przywitać przez podanie ręki. Ci ludzie zbaranieli, nie wiedzieli w ogóle co się dzieje. Potem się dowiedziałem, że tego się nie robi, bo… nie ma na to czasu! Casting ma przebiegać „ciach ciach”, jak najszybciej, do widzenia, wchodzi następny. Wtedy przypomniałem sobie jak wyglądało to u Kostenki, który miał czas na dwugodzinne rozmowy podczas obsadzania. Ale też polskie seriale z tamtych lat kręcone były zupełnie inaczej niż seriale na Zachodzie, czy też współczesne polskie telenowele, w których nie ma czasu na żadną pracę nad walorami artystycznymi. „Przyjaciele” składali się pięciu półtoragodzinnych odcinków, a każdy z nich był w zasadzie jak osobny film fabularny, który mógłby być pokazywany w kinie. Na początku zdumiało mnie, że Andrzej Kostenko mnie obsadził. Byłem wtedy zupełnie „zielony”, nic nie umiałem. Konkurowałem do tej roli z Krzysiem Janczarem, cieszącym się popularnością, pozycją gwiazdora polskiego kina. Ale okazało się, że Kostence właśnie zależy, by główne role grali aktorzy nowi, jeszcze nieopatrzeni.

 

              „Przyjaciół” kręciliśmy dwa lata. Nie tylko ze względu na artystyczny pietyzm, ale i dlatego, że serial, początkowo pomyślany jako laurka na cześć przodowników pracy i w ogóle socjalistycznej ojczyzny, przestał się w ten schemat wpisywać i władze zaczęły robić Kostence problemy. Co chwila zmieniał się kierownik produkcji. Wiesław Kluczkowski, Zbigniew Romatowski, Tomasz Miernowski, Tadeusz Baljon – ten serial „robiło” aż czterech kierowników produkcji. Ponadto co jakiś czas wstrzymywano zdjęcia, raz nawet na pół roku. Jeden z odcinków, konkretnie – drugi, który robiliśmy na samym początku, był przeznaczony na 22 lipca. Ówczesny szef TVP, Maciej Szczepański, tzw. „Krwawy Maciek”, zorganizował sobie prywatny pokaz, a potem – co Kostenko nam opowiedział – powiedział do niego: „No wie pan, zaskoczył mnie pan. Oczywiście na 22 lipca to nie pójdzie, ale niech pan kręci dalej”. Scenariusz napisali Kostenko i Aleksander Minkowski, ale opiekunem literackim serialu był Michał Jagiełło, wówczas zastępca kierownika kultury KC PZPR, który już wkrótce, bo zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego, wystąpił z partii i związał się z opozycją. Kostenko i Jagiełło znali się ze wspólnego łażenia po górach, Jagiełło był przecież nawet ratownikiem GOPR przez pewien czas. Kostenko pokazał „Przyjaciół” Romanowi Polańskiemu, gdy ten był w Polsce i robił w Teatrze Na Woli „Amadeusza” z Tadeuszem Łomnickim. Polańskiemu serial się bardzo spodobał, co powiedział Wojtkowi Machnickiemu i mnie – my dwaj z obsady „Przyjaciół” graliśmy też w „Amadeuszu”. Gdy wybuchł stan wojenny, Kostenko był akurat w Paryżu i już tam został. Obaj z Polańskim przygotowali wtedy dubbingową, francuskojęzyczną wersję serialu. Z kolei TVP sprzedała „Przyjaciół” do Japonii, do Australii, do Kanady, do Anglii, gdzie serial był pokazywany w BBC. Tylko nie przełożyło się to niestety na popularność serialu w Polsce. Nie był tu pokazywany, na co miało wpływ także i to, że Jagiełło przeszedł na stronę opozycji.

 

            Wspominając Mariusza Gorczyńskiego, „Przyjaciół” i tamten czas nie mogę nie wspomnieć jaki to był moment – lato 1980 roku. Zaczęły się strajki w całej Polsce, cały kraj się gotował. U nas zastrajkował nasz garderobiany – taki młody Mareczek, domagając się podwyższenia mu pensji za jego dwunastogodzinny dzień pracy na planie. Przychodzimy, a garderoba zamknięta, zdjęcia nie mogą się odbywać. Przychodzi kierownik produkcji, chyba właśnie Romatowski i toczy się taki dialog: „Panie Marku, pan otworzy garderobę”. „Nie otworzę”. „Pan otworzy garderobę”. „Nie otworzę, panie kierowniku”. „Pan otworzy garderobę”. „Nie otworzę, panie kierowniku”. „Pan otworzy garderobę”. „Eeeej, bo panie kierowniku rozmawiamy jak stare baby” – i otworzył. Nie wiem nawet, czy ten „strajk” pomógł mu zwiększyć swoją dniówkę choćby o 20 złotych.

 

            Dlaczego o tym wszystkim opowiadam – jak widać produkcja serialu obfitowała w niezwykłe wydarzenia, bo i czas w Polsce był gorący, i serialowi robiono trudności. Ja byłem wówczas młodym aktorem i największym przeżyciem, momentem spotkania z kimś, kogo uważałem za Mistrza było spotkanie na planie z Marianem Opanią, który grał majora w tym samym odcinku, w którym grał Gorczyński. Minęło od tego czasu już ponad 40 lat; nigdy już więcej nie spotkałem Gorczyńskiego, ani w pracy, ani towarzysko, prywatnie. A mimo to – gdy tylko słyszę Jego nazwisko – od razu mam przed oczami Jego postać, Jego twarz, słyszę dokładnie tembr Jego głosu, sposób mówienia. Opania grał tego majora świetnie – bez żadnego napinania się, na takim spokoju, luziku. I tak samo grał sierżanta Mariusz Gorczyński. Miał nie tylko wyrazistą twarz i charakterystyczny głos, ale był po prostu prawdziwy i dlatego tak wrył mi się w pamięć. Wiele lat temu jedna z agencji modelek poprosiła mnie o poprowadzenie zajęć z aktorstwa. Na samym początku zadałem dziewczynom pytanie – „jak myślicie, dlaczego przejdzie przez wybieg sto modelek, a patrzy się na tę jedną?”. Któraś z nich odpowiedziała: „bo ona ma to coś”. Zapytałem więc czym jest to „coś”. I żadna nie umiała odpowiedzieć. No właśnie! Bo to „coś” – to jest prawda, której nie da się opisać, zdefiniować. Można ją tylko odczuć i zapamiętać. Jeśli aktor ma w sobie tę prawdę – to nie musi dokładać do roli żadnych zewnętrznych „gierek”, żadnych popisów. A Mariusz Gorczyński ją miał. Robił na przykład świetne pauzy, ale nie akcentował specjalnie konkretnych słów, było widać, że On w żaden sposób nie stara się „dobrze zagrać”. Tak, jak się mówi o wielkich aktorach amerykańskich – że nie grają, a są, tak i Marian Opania, i Mariusz Gorczyński po prostu byli przed kamerą. I to wystarczyło, by stworzyli świetne role.
(fot. zrzut z ekranu z Teatru Telewizji „Mord założycielski”)